Muzyka

wtorek, 13 stycznia 2015

Its maj lajf

Budzę się i pierwsze co czuję to przyśpieszone bicie serca. Po śniadaniu biorę więc pół Spamilanu, choć walczę z tym by nie musieć go brać. Przez większość dnia czuje się jakbym ważył 200 kilo i miał za chwilę zejść na zawał. Często czuję, że jest mi okropnie zimno, mimo, że w pokoju jest 20 stopni. Każdy mój dzień wygląda podobnie. Wstaję, mama robi mi śniadanie, siedzę przed laptopem, chodzę po pokoju, gram na gitarze, przekąszam różne moje przekąski takie jak ziarna słonecznika, ziarna dyni, siemię lniane, płatki owsiane popijane wodą, otręby, gorzką czekoladę. To wszystko często jem z jogurtem naturalnym. Wiję wodę mineralną, kefiry, mleko, herbatę zieloną i kawę zbożową. Mam bzika na punkcie swojego zdrowia, ciągle wydaje mi się, że jestem ciężko chory i zaraz umrę. Najczęstsze moje wyjścia z domu to spacer z psami polną drogą. Nie pamiętam czy wspominałem (a do tego co napisałem nie chcę zaglądać, bo się tego wstydzę), mieszkam w małej wsi ok. 300 mieszkańców i nie ma tu gdzie wyjść. Dookoła są tylko pola, lasy, łąki, zarośnięty staw, trzech sąsiadów. Jeden to pijak, drugi koniarz, trzeci rolnik i do tego stary kawaler (nadawałby się do popularnego ostatnio programu TVP, ale to tak swoją drogą). Dalej nie ma co opisywać, bo wszystko w moim życiu się powtarza, albo wstyd się przyznać. Wstyd i lęk to coś co towarzyszy mi praktycznie codziennie. Nawet jak to piszę to ogarnia mnie panika, że ktoś może to skomentować, że ktoś zbeszta mnie za to, że jestem taką łajzą. Moje życie towarzyskie nie istnieje poza internetem, choć przedwczoraj udało mi się spotkać z dwoma osobami z forum o fobii społecznej. Z jednej strony fajnie wyrwać się z tej chaty, w której codziennie gniję, z drugiej dobił mnie fakt, że okazałem się być sto razy cięższym przypadkiem.

To nie jest tak, że siedzę w domu, bo jest mi tak dobrze. Robię to wbrew własnej woli. Czuję, że nie mam wyboru i jestem na to skazany. Taka moja twierdza i jednocześnie więzienie. Boję się świata i dorosłego życia, załatwiania spraw. Na wszystkich płaszczyznach. Ogólnie kontaktów międzyludzkich. Cała istota mojego cierpienia (nie robię z siebie jakiegoś męczennika, tylko mówię jak jest) opiera się na paradoksie. Z jednej strony siedząc w domu czuję samotność, pustkę, lęk, częściową anhedonię, apatię. Brakuje mi czegoś, może to kontakt z ludźmi, stabilizacja życiowa, może potrzebuje czuć się w jakiś sposób spełniony. Czasem czuję taką euforię, że wydaję mi się, że mogę wszystko zmienić, siebie zmienić, nauczyć się żyć. Następnego dnia jednak wszystko pryska jak bańka mydlana i jestem znowu w tym samym, martwym punkcie. Kontynuując opis paradoksu, z drugiej strony nie wyobrażam sobie siebie wśród ludzi, ani jako pewnego siebie, samodzielnego człowieka, który może coś osiągnąć. Jak gamoń, który boi się dosłownie wszystkiego może cokolwiek osiągnąć, przecież to nierealne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz