Mam dwie lewe ręce, nie mam pieniędzy, nie mam ochoty wziąć się do roboty. Zamiast pracować ja wolę leniuchować. Zupełnie jak w znanej piosence. Może byłoby inaczej gdybym miał jakąś motywację, która wyciągnęłaby mnie z tego cholernego letargu... A tak to nie chce mi się nawet wstawać z fotela. Ostatnio postawiłem sobie za cel trochę ruszyć się z domu i umówiłem się z gościem w Poznaniu na sprzedanie mu kartridży od konsoli Pegasus. Trafiłem w internecie na takiego pasjonata, a że miałem w szufladzie pełno zakurzonych, nieużywanych kartridży, to dałem mu je za 50 zł. Nerwy towarzyszyły mi już od momentu załatwiania interesów na GG, a jak zajeżdżałem na umówione miejsce było mi aż słabo. Na szczęście gość okazał się sympatyczny, wszystko poszło szybko i bezproblemowo. Nie ukrywam jednak, że chciałbym zarabiać pieniądze w trochę inny sposób, a nie tylko sprzedawać stare, niepotrzebne mi już rzeczy. Nie wiem czy w obecnym stanie poradziłbym sobie z pracą codziennie po 8 godz. To wyzwanie dla człowieka także bez depresji, fobii i lęków, a co dopiero dla kogoś z takimi zaburzeniami jak moje. Męczyć się cały dzień w jakiejś robocie tylko po to żeby po powrocie nie mieć sił na nic, a pieniądze mieć jedynie na to żeby utrzymać dom i mieć na jedzenie? Dlatego coraz częściej myślę o rencie... Mój dalszy wujek, który leczy się m.in na depresję dostał taką. Ale z drugiej strony taka renta byłaby równoznaczna z pójściem na łatwiznę, poddaniem się i całkowitym mentalnym ,,zeemeryceniem". Nie wiem co dla mnie byłoby lepsze. Czasami najchętniej zamknąłbym się w pokoju i nie wychodził już NIGDY.
Ale wtedy zdaję sobie sprawę jaki błąd robię, że marnuję czas, marnuję moje życie. Bo a nóż coś bym w życiu zmienił, ODWAŻYŁ SIĘ to potem by poszło, jak kostki domina, coraz lepiej i lepiej. Więc mam taki dylemat, czy walczyć dalej o w miarę normalne, szczęśliwe życie i dalej się rozczarowywać czy odpuścić, zamknąć się w pokoju i przynajmniej być w jednym i tym samym nastroju (do dupy, ale stabilnym) cały czas...
Co zrobić żeby nie uważać się za gorszego?
Kiedy wszyscy dookoła wręcz dobitnie starają Ci się pokazać, że właśnie tak jest. Wiele osób patrzy na Ciebie z góry i mówi ,,jesteś za słaby/a, za głupi/a, nie poradzisz sobie z tym, czy z tym". Od Ciebie zależy czy uwierzysz im w to i poddasz się czy powiesz ,,Serio, kurwa? No to popatrz" i pokażesz na co Cię tak naprawdę stać. Ja balansuję pomiędzy jednym a drugim. Mam momenty energii i dążenia do celu, ale też poczucia zwątpienia w sens tego wszystkiego. Włożę cały mój wysiłek w jakieś przedsięwzięcie, wyjdzie ze mnie pot, krew i łzy żeby potem na końcu dowiedzieć się, że i tak cały mój trud był daremny... A potem pojawi się złośliwy głos w mojej głowie, coś w stylu ,,A nie mówiłem? Przecież jesteś z góry skazany na porażkę. Jeszcze się z tym nie pogodziłeś? Po co Ci to było? Mogłeś dalej siedzieć w chacie, na dupie, bo tylko do tego się nadajesz".