Muzyka

niedziela, 4 sierpnia 2019

Niewypowiedzianie pusta pustka

Nie mogę sobie znaleźć miejsca. A to chodzę bez celu, spaceruję po polach i łąkach, a to siadam przed laptopem, a to leżę. Nieważne co bym robił, gdzie bym poszedł, w każdym miejscu czuję niewypowiedzianą nudę, pustkę i marazm. W mojej głowie próżno szukać choć jednej optymistycznej myśli, wszystko jest jakby spowite mgłą, nieostre. Na chwilę przyjemność daje mi picie, jedzenie, oglądanie różnych rzeczy w internecie, m.in oglądanie mojego ulubionego serialu ,,Świat według Kiepskich". Jutro mam zamiar umówić się do psychologa, może chociaż spróbuje mi pomóc poukładać te puzzle z kawałków, na które rozpadł się mój mózg. Czuję codziennie, że nic dobrego mnie nie czeka. Snuję ponure wizje przyszłości, w cierpieniu, samotności, niezrozumieniu, odrzuceniu, braku akceptacji. Właściwie to już ją sobie w głowie zaplanowałem, albo zaplanowały za mnie te depresyjne myśli, bo ja tego nie chcę. Marzę o miłości, zrozumieniu, akceptacji, poczuciu, że jestem dla kogoś ważny. Ale to takie marzenie ściętej głowy. Jak bym się nie obrócił - zawsze dupa z tyłu. Wszystko czego się dotknę zamienia się w gówno. I w relacjach z ludźmi i z szukaniem pracy, i z robieniem prawo jazdy. Gdybym chociaż był lepiej motywowany przez rodziców, chwalony zamiast ciągłej presji, wymagań to może byłoby trochę inaczej. Ciągłe niepowodzenia na wszystkich możliwych polach spowodowały, że nie chce mi się kompletnie nic. Najchętniej nie wychodziłbym z domu. I żeby pieniądze same napływały ot tak, za nic. Albo jako wynagrodzenie za moje cierpienie i ascetyzm. Po co się starać jak i tak moje wysiłki i tak zawsze spełzają na niczym? Marzę o jakiejś rencie. Żeby nie musieć znowu żałośnie ponawiać prób życia jak normalny człowiek. Nie będe nigdy żył jak normalny dorosły. Od wielu lat przyglądam się temu jak ludzie żyją i to nie dla mnie. Dla mnie rajem jest kiedy nic mnie nie goni, nie mam presji, stresu, mogę robić sobie co chcę, kiedy chcę. Praca to koszmar, zniewolenie. Tak samo małżeństwo, dzieci, ten natłok obowiązków. Wiem, że z moimi problemami nie podołałbym. Zawsze będę tym pieprzonym Piotrusiem Panem, który nie chce, a może nie potrafi dorosnąć. Niby marzę o związku z kobietą, ale takim bardziej opartym na przyjaźni aniżeli pożądaniu, w takim którym nie ma dzieci, ale są koty. ;) Takim, w którym jest obopólny szacunek, zrozumienie, wsparcie, wierność, szczerość. Mało co interesuje mnie seks. Często wydaje mi się, że już homoseksualista ma łatwiej znaleźć taką osobę do związku niż wrażliwy, prawie aseksualny hetero-romantyk, takie dziwadło nie przystające do żadnej grupy społecznej. Jeśli Bóg istnieje to jaki miał cel w stworzeniu czegoś takiego jak ja? Przecież ja jestem psu na budę tu potrzebny. Ani nie przedłużę gatunku, bo mam gówniane geny, ani nie jestem drugim Stevem Jobsem czy Elonem Muskiem żeby przysłużyć się czymś światu. Może gdybym miał jakiś lepszy start w życiu, jakby moi rodzice byli bogatsi, sami byli bardziej ekstrawertyczni, pewniejsi siebie, potrafili wyłapywać we mnie mocne cechy i je pielęgnować zamiast gnoić za te słabe, może jeszcze by coś ze mnie wyrosło. Marzyłem o pójściu do liceum plastycznego, ale rodzice zmusili mnie do pójścia do zawodówki o profilu mechanik i operator maszyn i pojazdów rolniczych, mimo, że w ogóle mnie to nie interesowało. A że mamy małe gospodarstwo, a ta szkoła jest nie tak daleko ode mnie to uznali, że to będzie dobre dla mnie. Jedyne czego się tam nauczyłem to to, że jestem debilem, gorszym od innych. Po wyjściu ze szkoły już nie chciałem mieć absolutnie nic wspólnego z rolnictwem. Jedyne co to nauczyciele byli w porządku, m.in bardzo miła pani od polskiego, która jako jedna z nielicznych dostrzegła we mnie wartościowego człowieka. Nie tak dawno temu nawet zamieniłem z nią parę zdań przez FB.


Muszę się wygadać jakiemuś psychologowi. Wątpię żeby pomógł tak na dłuższą metę, ale zawsze to jakaś ulga. No bo co mi może poradzić, powie mi jak żyć? ,,Wyjdź do ludzi", ,,idź pobiegaj"? Może jeszcze ,,weź kredyt i zmień pracę"? :P