Muzyka

piątek, 23 września 2016

Nowy post, jeszcze nie wiem o czym ;p

Jakoś tak wydaję mi się, że chyba mam natchnienie, więc postaram się napisać nowy post. Problem w tym, że nie mam jakoś konkretnie sprecyzowanego pomysła o czym chcę pisać. Pomyślmy... Ostatnio często myślę czy nie wrócić do zdawania prawa jazdy. Nie jestem pewien jednak czy to ponownie nie wpłynie źle na moje samopoczucie psychofizyczne. Ostatni raz miałem podejście w lutym tego roku. 17 września zacząłem ostatnią, trzecią klasę liceum dla dorosłych. Tego pierwszego dnia musiałem się wcześniej urwać z lekcji, bo wyjeżdżaliśmy w mamy strony, a konkretnie na trzecie w tym roku wesele (kuzynka mamy, rocznik 1992). Zaproszeni byli tylko rodzice, na szczęście, bo jakoś w tym czasie nie miałem zbytnio nastroju na taką zabawę. Jak zajechaliśmy do domu babci od razu rozpoczęły się wielkie strojenia, przygotowania i nerwy ze strony mamy. Wiecznie jej się coś nie podobało w swoim wyglądzie. ;p W końcu rodzice, a także babcia i wujostwo wyjechali na ten ślub/wesele, a ja zostałem w domu sam z ciocią Agą, prababcią Genowefą, no i małą Martą, córką cioci Madzi, którą ciocia Aga miała się przez ten czas opiekować. Przez jakiś czas były z nami jeszcze dzieci cioci Agi, ale pojechały niedługo potem na ognisko. Bardzo miło wspominam tamten dzień. Z mojej fobii społecznej właściwie niewiele zostało, a stres jaki towarzyszy mi różnym sytuacjom myślę, że niewiele różni się od tego jaki przeżywa zwykły człowiek.

Jakoś bez większego skrępowania pokazałem zdjęcia kuzynowi jakie mam na laptopie i opowiadałem o tym co na nich jest. Z ciocią gadałem na zupełnie luzie na różne ciekawe tematy, potem jak jeszcze usiedliśmy w kuchni przy winie to już w ogóle gadka się elegancko zaczęła toczyć. Z natury ciocia jest wesoła i gadatliwa więc było tym łatwiej. Potem przyszła z góry moja 83-letnia prababcia, równie rozgadana co ciocia i zaczęła swoje opowieści o czasach kiedy jeszcze była młoda i piękna (teraz już tylko piękna ;)) Kurde, jak ja potrzebuje nieraz takiego wygadania się, słuchania, przebywania z ludźmi to wy, czytający zapewne sobie nie wyobrażacie, bo większość z was ma to na co dzień. Dla mnie to wielkie święto. Takie wydarzenie daje masę energii na długi czas, tak, że o depresji przez następne kilka dni nie może być mowy. Czuję się 100 razy bardziej wartościowy, pewny siebie. Dopiero po tych kilku dniach kiedy znów wpadam w ten marazm: spanie, jedzenie, internet, spacer, spanie i tak w kółko, zaczyna mi się robić depresyjnie.

W sumie to takiej pewności siebie nauczyłem się mniej więcej od tego czasu kiedy poznałem Olgę. Pisało mi się z nią tak dobrze, dużo rozmawialiśmy, żartowaliśmy i czuliśmy się ze sobą bardzo dobrze, oczywiście tak dobrze, jak tylko dobrze można się czuć pisząc ze sobą jedynie przez Facebooka. Nigdy w życiu nie starałem się być tak inteligentny (tak, starałem to odpowiednie słowo), interesujący, a zarazem zabawny, wszystko to z niebywałym perfekcjonizmem, dbałością o każdy szczegół, żeby wszystko to co pisze było przemyślane i z poczuciem smaku, jednocześnie nie w ogóle nie sztywne, tylko przepełnione inteligentnym humorem. Oczywiście to wszystko w takim moim charakterystycznym stylu, jakby to nie była rozmowa zwykła dziewczyną tylko jakbym pracował nad jakąś sztuką, scenariuszem do komedii. Tysiące razy wyobrażałem sobie jak będzie wyglądało nasze spotkanie w realu (nie mylić z supermarketem). Niestety do realnego spotkania, pomimo moich próśb nigdy nie doszło i teraz już wiem, że nigdy nie dojdzie. W styczniu coś zaczęło się psuć między nami, rozmowa się zupełnie nie kleiła, zaczęła mnie okłamywać. Dopiero po 7 miesiącach dowiedziałem się, że znalazła sobie jakiegoś chłopa. Na pytanie dlaczego nie powiedziała mi o tym wcześniej powiedziała ,,Bo nie pytałeś". Ręce opadają. Na początku miałem wątpliwości czy to prawda, ale przestałem je mieć kiedy wrzuciła na swój profil na FB z tym gościem, który delikatnie mówiąc urodą nie grzeszył. No cóż, życzę szczęścia.