Muzyka

środa, 29 listopada 2017

Zakupy, lekarze...

W związku z tym, że w końcu zacząłem zarabiać w końcu mogę zaszaleć i kupić sobie to czego tylko zapragnę, chociaż to też nie do końca, bo jednak jakichś wielkich kokosów nie zarabiam żeby pozwolić sobie na rozrzutność. Każdy większy a nawet mniejszy zakup staram się przemyśleć. Najczęściej wydaję pieniądze na gorzką czekoladę (w moim Dino są tylko Wedel 64-procentowy i Wawel 70 i 90-procentowe), jogurty greckie firmy Rawicz, albo owocowe z Piątnicy, które ostatnio mi tak posmakowały. Kupuję i piję też dużo wody, soków. Jeśli wody to mineralne, jeśli soki to 100%. Zawsze przywiązywałem wagę do tego żeby było w miarę jak najbardziej zdrowo. Ostatnio coraz częściej ulegam pokusie żeby kupić jakieś ciastka. Takk często przy nich coś robię, że w końcu musiałem się złamać. Na pierwszy ogień poszły ciastka szkolne agrestowe Dr Gerarda, potem Krakuski serduszka maślane z polewą czekoladową. One mi się na pierwszy rzut oka wydały najbardziej zasmaczyste ze wszystkich i nie myliłem się. ;) Na szczęście osoby z pracy pomogły mi w zjedzeniu tych ciastek. Lubię częstować innych. ;) Z takich większych zakupów to jak dotąd udało mi się kupić nową gitarę - akustyczną, Fender CD60 oraz przetwornik kapo-slide. Zamierzam jeszcze kupić parę innych akcesoriów do gitary. Za jakiś czas pewnie kupię sobie też elektryka.

Niedługo odbiorę nowe oprawki do okularów - czarne z grubymi oprawkami. Okazało się, że od czasu ostatniej wizyty u okulisty w czerwcu 2013 nie trzeba zmieniać mocy szkiełek. Miałem też badanie dna oka i okazało się, że nie ma zmian. Dostałem też krople do oczu, bo ostatnio często szczypią mnie, pieką, czerwienią się. I dotyczy to nie tylko oczu, ale całej twarzy. Zastanawiam się od czego to może być, na tle nerwowym, alergicznym czy może to jak stwierdził okulista reakcja polekowa. Próbuję różnych kremów, ale nadal skóra mnie szczypie, czerwieni się i w ogóle wyglądam jakbym chlał codziennie wódę. Aż wstydzę się przez to przebywać między ludźmi. Niby przez jakiś czas wszystko jest ok, aż nagle skóra mnie zaczyna swędzieć, piec i robić się czerwona jak u menela.

Dzisiaj byłem u psychiatry (nowego) i przepisał mi nowy lek - Parogen (paroksetyna). Wizyta miło przebiegała, poszło szybko i sprawnie. Doktora polecił znajomy rodziny, który również u niego się leczył. Umówiłem się do niego już ok. 5 listopada, a wizyta dopiero dziś, 29 listopada, więc trochę musiałem się namęczyć. Ale czuję, że nie dałbym rady dłużej. Jechałem już na resztkach paliwa, o chorobach i śmierci myślałem i wciąż jak na razie myślę codziennie i bezustannie. Niby sypiam w miarę dobrze, po 8-10 godz., ale kiedy przychodzi pora wstawania to czuję się, jakbym nie spał w ogóle. Po wstaniu czuję niby, że mam jakąś tam energię, i tak jest zazwyczaj do ok. 14-15. Góra 16. Potem zaczyna się jazda w dół. Niestety w pracy nie mogę sobie na to pozwolić. Przez moją męczliwość, senność i zaburzenia koncentracyjne coraz kiepściej mi szło. Gdybym siedział w domu i miał czas na obmyślanie sobie diety, własnego leczenia (lubię się bawić w takie rzeczy) to być może nie musiałbym brać tych leków od psychiatry. Nic jednak chyba mnie tak nie męczyło jak skoki ciśnienia i napady gniewu, agresji, lęku. Tak się nie da żyć, myślałem, że wykituję. Do wszystkich, którzy mówią, że leki to świństwo i trzeba umieć żyć bez nich - przeżyjcie to sami, a potem się wypowiadajcie. Wytrzymałem parę miesięcy układając sobie dietę, ale na dłuższą metę to na nic. Przyszła taka pora roku, że nic nie pomaga i muszę się wspomóc lekami. Zdaję sobie sprawę, że to ostateczność. Nie jestem lekomanem jak mi to usilnie próbuje wmówić matka. Nie wrzucam w siebie leków lekką ręką. Najchętniej nie brałbym żadnych, ale tak się nie da. Musiałbym w ogóle nie wychodzić z domu i cały wolny czas poświęcić na komponowanie diety, jedzenia, napoi, zero stresu, zero presji. A, że mam dodatkowo neurotycznych rodziców (zwłaszcza ojca) to zawsze te schematy myślowe, spojrzenie na świat, niechęć do niego przechodzą i na mnie. Chociaż usilnie próbuję się od nich odciąć mentalnie to nie zawsze odnosi to zamierzone skutki. Nie wiem co musiałby się stać żebym nie skończył jako stary kawaler z kotem.

Być może wkrótce opiszę jak wygląda mój typowy dzień przed, po i w trakcie pracy. ;)