Muzyka

wtorek, 27 grudnia 2016

Oni odeszli w 2016









Sławnych ludzi którzy odeszli w tym roku było o wiele więcej. Zamieściłem tu najciekawsze moim zdaniem cytaty.

Do dupy

Ma rację. Ja też ciągle chciałbym uszczęśliwiać każdego komu jest źle.  

Rozumiem, że dupa po świętach może być ciężka, ale nie aż tak żeby z takim trudem było mi ją podnieść. Dzisiaj od razu po przebudzeniu czuję się tragicznie, zmęczenie, brak sił na cokolwiek i pesymistyczne myśli po prostu niewyobrażalne. Czuję się jakbym w ogóle nie spał. Z trudem przychodzi mi jedzenie, wypowiadanie słów czy inne proste czynności. Ale już jestem w posiadaniu gorzkiej czekolady, więc na jakiś moje samopoczucie będzie ciut lepsze. ;)


                                                       Mój kocur, Julek po świętach.

 Ostatnimi czasy Julek, inaczej zwany Julsonem, albo Luckiem (przez dziadka) upodobał sobie mój pokój jako miejsce do spania. Najpierw pokochał krzesło obrotowe. Czasami udawało mi się przespać noc bez budzenia mnie przez uciążliwego współlokatora. Zachowuje się po prostu za głośno! To skandal! Jego pan nie nauczył go, że należy zachować ciszę nocną?! Chwila, chwila... Przecież to ja jestem tym panem. :p No, ale ważne, że czuje się ze mną bezpiecznie, inaczej by nie przychodził co noc. Był taki czas, że chciał spać ze mną w jednym łóżku, i to było dopiero wyzwanie dla nas obojga. Moja wygoda była ograniczona, musiałem leżeć właściwie w jednej pozycji żeby nie przeszkodzić w śnie Julkowi. Ostatecznie jednak znalazło się lepsze rozwiązanie od spania w jednym łóżku. Przyniesiony do pokoju został fotel okryty pręgowanym kocem, na którym (jak widać na załączonym obrazku) leży pręgowany kot. ;) Widać jak mu jest tam dobrze.

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Pustka w głowie, więc napiszę pierwsze to co do niej wleci

12 listopada tego roku odstawiłem Seronil, lek antydepresyjno-przeciwlękowy. Jestem z siebie dumny :D, że tak długo potrafię żyć bez niego, to już miesiąc i dwa tygodnie. Niestety, ostatnimi czasy czuję się dość mocno ,,tak se". Bywam często kłótliwy, niemalże agresywny, drażni mnie wszystko i często mam momenty, że niemalże całkowicie się wyłączam, nie dociera do mnie co ktoś mówi, mam problemy ze zrozumieniem słowa mówionego, mam dziury w pamięci, podczas mówienia często zapominam co chciałem powiedzieć. Właściwie to moje myślenie jest tak spowolnione, że mam problemy z wypowiadaniem długich zdań. Zacznę coś mówić i nagle pojawia się pustka w głowie. Tak, że nieraz na siłę próbuję zakończyć to co mówię, mimo, że do opowiedzenia miałem znacznie więcej. Mój głos brzmi nieraz wręcz jak trudny do zrozumienia bełkot, czasem dopada mnie nerwowy ucisk w okolicach klatki piersiowej, tak, że ciężko mi się oddycha i nawet fizycznie trudno mi z siebie wydobyć jakikolwiek głos. Wczoraj wypiłem trochę alkoholu, a konkretnie wódki i następnego dnia nasiliło mi się to, dodatkowo zaczął mnie opanowywać trudny do opisania lęk. Jak widać, po prostu nie mogę pić. Ale nie robi mi to różnicy, bo i tak alkohol spożywam bardzo okazjonalnie. Uzupełniłem dietą magnez, który wypłukał mi alkohol i poczułem się nieco lepiej. Mam nadzieję, że poprawi się na tyle, że jednak nie będę musiał wracać do Seronilu. Czas pokaże.

Nie lubię tak biadolić, bo czuję się przez to jak stary dziad, ale czasami trzeba wygadać się, jak jest gorzej. Nie oznacza to, że cały czas czuję się tak źle jak tutaj opisuje, o nie. To tylko epizody. Dotknęły mnie w życiu takie nieprzyjemności, wycierpiałem tak wiele, że już nic nie jest w stanie mnie złamać, zaskoczyć. Jestem przygotowany na każdą ewentualność. Z pokorą przyjmuję wszystkie ciosy od życia, wszystkie cierpienia, wszystkie przeciwności. Traktuje je jako wyzwanie.

Poczucie humoru

Rozmowa moja z ojcem sprzed kilku dni:
O: Byłeś kiedyś w Bobrownikach?
Ja: Nie. A Ty byłeś?
O: Też nie.
(Koniec rozmowy)

Nie jest w ostatnich latach prawie w ogóle skłonny do żartów, ale jak już coś powie to laczki spadają. Poczucie humoru może nie dla każdego, ale w mój gust wpasowuje się idealnie. ;)

Inny jego znak rozpoznawczy, coś co stosuje już od x lat, odkąd pamiętam to przedstawia się zmyślonymi imionami i nazwiskami (po czym dodaje ,,Miło mi"), najczęściej śmiesznymi. Ostatnia jego perełka, która utkwiła mi w pamięci to jak przyszedł i przedstawił się ,,Haden Amarhaden. Miło mi". Nie mam pojęcia dlaczego akurat tak, po prostu jak nieraz coś mu do głowy strzeli to to powie bez skrępowania, choćby nie wiadomo jak głupie było.

Istnieje kilka moich wzorców, na których buduję moje własne poczucie humoru, które oparte jest w dużej mierze na abstrakcji i dystansie do siebie, m.in Woody Allen (ale nie jego filmy, bo żadnego w całości nie obejrzałem, bardziej chodzi mi o jego wypowiedzi), Bohdan Smoleń, Artur Andrus, Maria Czubaszek, Andrzej Poniedzielski, serial Świat według Kiepskich. Wśród takich moich inspiracji humorowych jest także... Mój własny prywatny osobisty ojciec. :p

sobota, 24 grudnia 2016

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego nowego roku

Bardzo mi miło, że są osoby, które wchodzą od czasu do czasu na ten blog. Chciałbym życzyć wszystkim tym osobom świąt we wspaniałej rodzinnej atmosferze, bez niepotrzebnych kłótni, napięć, życzliwych ludzi wokół siebie, a także zdrowia, szczęścia, miłości, spełnienia marzeń w roku 2017. ;)

niedziela, 11 grudnia 2016

Przyszłość i kłopoty z ojcem

Pewnego dnia doszedłem do wniosku, że o przyszłość nie mam już co się martwić... Bo gorzej już być nie może. I to jest moja stała odpowiedź na lęki ojca, który ma prawdopodobnie nerwicę natręctw - objawiającą się pesymistycznymi wizjami przyszłości. Szczególnie zamartwia się o mnie i moją mamę, czy wystarczy pieniędzy itp. Zawsze półżartem mówię mu, że jesteśmy już na takim dnie, że teraz możemy się tylko od niego odbić. Kiedyś namawiałem ojca by zaczął brać jakieś leki uspokajające czy przeciwdepresyjne, bo na depresję wyraźnie cierpi już od ładnych paru lat, choć tak naprawdę zawsze był neurotykiem. Wszystko nasiliło się po 40. roku życia kiedy zaczął przeżywać andropauzę, kryzys wieku średniego czy jak to inaczej nazwać. Dodatkowo w tym okresie zmarła jego matka, a moja babcia, z którą zarówno on jak i ja mieszkaliśmy od zawsze. Zmienił się nie do poznania. W krótkim czasie z wesołego, zabawnego człowieka, stał się czepliwym, zgorzkniałym ,,mentalnym starcem", który nawet kiedy żartuje to do śmiechu wcale mu już nie jest. Do złudzenia przypomina to przemianę jaką przeszedł Ferdynand Kiepski porównując początkowe i najnowsze odcinki serialu Świat według Kiepskich. Raz jest z nim lepiej, raz gorzej. Zawsze to był kawał chłopa, ale teraz doszedł do 115 kg przy wzroście 180 cm.

Mógłbym napisać więcej, ale jakoś okoliczności są niesprzyjające. Innym razem.

wtorek, 29 listopada 2016

117. urodziny

Emma Martina Luigia Morano (z domu Martinuzzi, ur. 29 listopada 1899 w Civiasco we Włoszech) - prawdopodobnie ostatnia żyjąca osoba ur. przed rokiem 1900, druga najstarsza osoba w historii Europy. Ilość osób, które w historii świata dożyły 117 lat można policzyć na palcach jednej ręki. Zdjęcie z maja 2016.

środa, 2 listopada 2016

Mądrości Krzysztofa Materny

Imponują mi ludzie z takim podejściem. Właściwie przekazał wszystko to co ja chciałbym powiedzieć. Tylko kurde, nie wiem jak tu dobrze link wstawić.

http://www.styl.pl/uczucia/video,vId,2177532

Dlatego zawsze ,,wstydziłem się", że jestem młody z racji właśnie tego stereotypu osoby młodej XXI wieku. Dlatego nigdy nie mogłem dogadać się za bardzo z rówieśnikami. Byłem po prostu zbyt zaawansowany wiekowo jak na swój wiek. Obecne czasy są piekłem dla romantyków, którzy szukają miłości na całe życie. Wszyscy wiemy dlaczego, wystarczy się rozejrzeć. Na pierwszy rzut oka nie ma ani jednej wartościowej osoby. Fakt, że coraz więcej rozwodów również nie powinien nikogo dziwić. W końcu ogólnopojęte sku***nie społeczeństwa jest tak bardzo w modzie. :(

wtorek, 25 października 2016

Urodziny

Dziś moje 21. urodziny. Życzeń złożyło mi w internecie dużo osób, także takich, po których się tego nie spodziewałem. ;) To zawsze miłe, że komuś się chciało dla mnie wystukać te parę liter. Niby nic wielkiego a gęba się cieszy.

Nie mam natchnienia za bardzo więc to by było na tyle.

poniedziałek, 24 października 2016

Kolejna bezsenna noc i przemyślonka

Ta ponurość mnie dobija. Za oknem szaro i ponuro. Jakby tego było mało matka która drze się bez powodu - wg mnie bez powodu, bo trudno nie mieć bałaganu w pokoju kiedy ma się taką depresję jak ja. Nie żebym się usprawiedliwiał depresją, no ale wiadomo jak to jest. Ojciec, który upija się, płacze i mówi, że życie nie ma żadnego sensu. A dopiero co wróciliśmy z kościoła. Mama jest osobą bardzo wierzącą, ma to po swojej mamie, która jest chyba jeszcze bardziej gorliwą katoliczką. Mamie bardzo zależało, wręcz płakała usiłując na mnie wymusić pójście do kościoła i spowiedź. Wróciłem wtedy akurat ze szkoły i byłem bardzo zmęczony siedzeniem w ławce, nic więc dziwnego, że opierałem się żeby znów ,,zmarnować czas" w ławce, tym razem kościelnej. Widząc jak mamie bardzo zależy, uległem. Jej poziom szczęścia kiedy usłyszała, że jednak wybieram się z nią był niesamowity. Ona tym żyje, modlitwą i różnymi takimi rzeczami. Modli się za mnie, za ojca. Do kościoła chodzi w każdą niedzielę. Tata, podobnie jak ja, nie jest praktykujący zbytnio. Ja chyba po nim mam to, że nie czuję tej całej wiary, religii. Nie chcę uchodzić za ateistę bo to określenie źle mi się kojarzy - z ludźmi szydzącymi z tych, którzy wierzą. Ja osobiście bardzo szanuję i poważam ludzi wierzących bo to zazwyczaj bardzo dobrzy ludzie o szlachetnym sercu (choć są wyjątki, oczywiście), nie umiem sobie jednak wyobrazić jak można aż do tego stopnia się w tym zanurzyć, co moja mama, czy babcia, która ma nawet religijne sny, o Jezusie, Maryi, śnią jej się też osoby zmarłe, które coś do niej mówią i potem to sprawdza się w rzeczywistości! Przyznam się, miałem kiedyś sen, w którym widziałem w jakimś pokoju Jezusa i Maryję. Snu temu towarzyszyła jakaś niezwykła, niedoświadczona nigdy w żadnym innym moim śnie, aura. Czułem ciepło, jakby ktoś mnie obejmował, dziwny rodzaj energii. Pan Jezus miał czarne włosy i brodę. Do tego nosił jeansy. :p Tak, jeansy zapamiętałem. Maryja też była ubrana jakoś po młodzieżowemu. Dziwny to był sen, niewiele z niego poza tym zapamiętałem. Do dziś jednak jestem rozdarty pomiędzy chęcią wiary a wątpliwościami w istnienie Boga. Powiedzmy, że jestem agnostykiem.

Ja i mój ryj sprzed dzisiaj. Czuję się zajechany jak koń po westernie. Kocham to określenie. ;D Prawda, że tak wyglądam?

Ostatnio coś, a właściwie ktoś natchnął (moja obecna muza - pewnie nawet się nie domyśli, że to o niej :D) mnie do powrotu do mojej ,,artystycznej" pasji, wcześniej chyba z pół roku leżałem tylko do góry brzuchem i robiłem jedno wielkie NIC. ,,Artystycznej" w cudzysłowie, bowiem uważam, że w tym co robię jestem strasznie nieudolny. I wszystkie te moje wypociny przychodzą z wielkim trudem, a efekt jest mizerny. :) Oto co wczoraj wieczorem wypociłem - dosłownie, bo aż chyba się przy tym spociłem. :p

Dla nieznających historii całej mojej ,,tfurczości", to co usiłowałem narysować to stary lis, Rudomił, bohater jednego z moich scenariuszy do rozpoczętego i nie skończonego komiksu pt. ,,Uczta lisów". Postać ma trochę posępną minę, bo jest wzorowany trochę na mnie samym. Rudomił, który w młodości doznał upokorzeń, cierpienia - teraz pragnie się zemścić na tych którzy wywiercili mu ogromną dziurę w sercu. Kiedyś moje opowiadania, postaci które tworzyłem (właściwie same spersonifikowane zwierzęta) były o wiele bardziej płytkie i jednowymiarowe. Po prostu były głupkowate i miały śmieszyć. Jednak im stawałem się starszy, wraz z nowymi doświadczeniami postanowiłem wreszcie wstawić tam coś życiowego. Podobna rzecz miała miejsce jeśli chodzi o stare i nowe odcinki ,,Świata według Kiepskich" - stare miały głównie wywoływać salwy śmiechu i niewiele poza tym, nowe natomiast - zmuszać do refleksji, już z mniejszą ilością humoru.

Jako, że akurat mam natchnienie mam zamiar powrócić do gry na gitarze. Ostatnio używałem jej intensywnie na przełomie 2014 i 2015. Tylko muszę naprawić, bo mi struna pierdyknęła latem, już drugi raz w swojej historii przebywania w moim domu. Może jakiś wiersz napiszę od czasu do czasu, tekst piosenki. Chętnie śpiewam w domu, ale tutaj bym się nie odważył niczego zamieścić - mam bawoła głos. ;)

Postaram się też zamieszczać cytaty, mądrości, aforyzmy różnych znanych i nieznanych, ale w każdym razie mądrych osób. Często będą to gorzkie słowa, tak jak gorzka jest czekolada, którą jem. ;)

===============================================
,,Będę umierał. Zapal świeczkę na grobie moim."
- Mój tata

niedziela, 23 października 2016

Mądrość na dziś

Ten post będzie krótki i napisany trochę od niechcenia. Ale jak już tu jestem to jako zagorzały wielbiciel gorzkiej czekolady pragnę z wami podzielić się kolejnym wielkim życiowym przemyśleniem.

niedziela, 16 października 2016

Moje ,,mondrości" na blogu Tomka

Mój komentarz na jednej z postów z bloga innego fobika. Wstydzę się tego czytać, nie lubię własnych postów, zwłaszcza jak wiem, że każdy może to przeczytać... Proszę mnie nie opieprzać w razie jakbym napisał jakieś głupoty. :)


,,Zaglądam do Ciebie praktycznie codziennie w nadziei, że zobaczę nowy post. Również nie będę Ci dawał żadnych rad, bo i tak widzę, że wszystko Ci zwisa. Powiem tylko, że sam mam podobnie, z tym, że im bardziej zacząłem mieć wyj**ne na życie to tym bardziej jakoś fobia zaczęła mi się zmniejszać. Wiem, że jesteś niewysoki i uważasz się za brzydkiego - bzdura - każdy o ile odpowiednio o siebie zadba może wyglądać przynajmniej przyzwoicie. A wzrost? Cóż, sam mam 185 cm i całkiem miłą twarz, ale szanse u dziewczyn takie same jakbym miał 165 cm i wyglądał jak Mietek spod monopolowego. Dlaczego? Również jestem skrajnym introwertykiem, pomimo, że nie czuję już przesadnego lęku w sytuacjach społecznych i normalnie potrafię rozmawiać z ludźmi (nie ważne z jaką płcią), ale nie potrafię być takim męskim, samcem alfa, na którego kobieta zwróciłaby uwagę. Tak więc nie martw się wzrostem, nic przez niego nie tracisz. Znam naprawdę brzydkich, małych, grubych, łysych, którzy mają dziewczyny. Najczęściej to pewne siebie cwaniaczki. Tak więc wygląd nie ma tu nic do rzeczy. W ogóle niektórym się wydaje, że żeby być w życiu KIMŚ trzeba być pięknym, wysportowanym, bogatym, mieć wielką rodzinę, wielki dom, wielki samochód, wielkie wszystko. Wtedy się ,,wygrało życie". G**no prawda! To ten zasrany XXI wiek, telewizja, internet zrobił ludziom kupę z mózgów, a prawdziwe wartości poszły się j***ć. Nie trzeba wygrywać żadnego wyścigu szczurów żeby być szczęśliwym. Trzeba się nauczyć, przysiąść czasem. Mnie często nachodzą refleksję na temat życia i stwierdzam, że to wszystko do czego tak ludzie całe życie dążą jest g* warte. I tak wszyscy umrzemy, możemy nawet w każdej chwili. Dlatego ten czas należy wykorzystać najlepiej jak tylko się da, bez zbędnego narzekania, bo jestem taki czy owaki, a ktoś inny ma to, czy to, czego ja nie mam. Ja znalazłem receptę na szczęście - małe rzeczy: muzyka, jedzenie, spacery, przyroda, zwierzęta, zwykła ludzka przyjaźń, rozmowa - to jest to co towarzyszyło ludziom od wieków i wtedy, dawniej ludzie chyba byli szczęśliwsi, bo nie wmawiało im się poprzez media jakichś pierdół, przez co mamy teraz wysyp depresji czy innych nerwic, bo ludzie w to wszystko uwierzyli, a niektórzy są za słabi by spełnić te chore warunki by stać się rzekomo szczęśliwym człowiekiem.

Jesteś wartościowym człowiekiem, Tomek. To się liczy. Trzymaj się. ;)"

piątek, 23 września 2016

Nowy post, jeszcze nie wiem o czym ;p

Jakoś tak wydaję mi się, że chyba mam natchnienie, więc postaram się napisać nowy post. Problem w tym, że nie mam jakoś konkretnie sprecyzowanego pomysła o czym chcę pisać. Pomyślmy... Ostatnio często myślę czy nie wrócić do zdawania prawa jazdy. Nie jestem pewien jednak czy to ponownie nie wpłynie źle na moje samopoczucie psychofizyczne. Ostatni raz miałem podejście w lutym tego roku. 17 września zacząłem ostatnią, trzecią klasę liceum dla dorosłych. Tego pierwszego dnia musiałem się wcześniej urwać z lekcji, bo wyjeżdżaliśmy w mamy strony, a konkretnie na trzecie w tym roku wesele (kuzynka mamy, rocznik 1992). Zaproszeni byli tylko rodzice, na szczęście, bo jakoś w tym czasie nie miałem zbytnio nastroju na taką zabawę. Jak zajechaliśmy do domu babci od razu rozpoczęły się wielkie strojenia, przygotowania i nerwy ze strony mamy. Wiecznie jej się coś nie podobało w swoim wyglądzie. ;p W końcu rodzice, a także babcia i wujostwo wyjechali na ten ślub/wesele, a ja zostałem w domu sam z ciocią Agą, prababcią Genowefą, no i małą Martą, córką cioci Madzi, którą ciocia Aga miała się przez ten czas opiekować. Przez jakiś czas były z nami jeszcze dzieci cioci Agi, ale pojechały niedługo potem na ognisko. Bardzo miło wspominam tamten dzień. Z mojej fobii społecznej właściwie niewiele zostało, a stres jaki towarzyszy mi różnym sytuacjom myślę, że niewiele różni się od tego jaki przeżywa zwykły człowiek.

Jakoś bez większego skrępowania pokazałem zdjęcia kuzynowi jakie mam na laptopie i opowiadałem o tym co na nich jest. Z ciocią gadałem na zupełnie luzie na różne ciekawe tematy, potem jak jeszcze usiedliśmy w kuchni przy winie to już w ogóle gadka się elegancko zaczęła toczyć. Z natury ciocia jest wesoła i gadatliwa więc było tym łatwiej. Potem przyszła z góry moja 83-letnia prababcia, równie rozgadana co ciocia i zaczęła swoje opowieści o czasach kiedy jeszcze była młoda i piękna (teraz już tylko piękna ;)) Kurde, jak ja potrzebuje nieraz takiego wygadania się, słuchania, przebywania z ludźmi to wy, czytający zapewne sobie nie wyobrażacie, bo większość z was ma to na co dzień. Dla mnie to wielkie święto. Takie wydarzenie daje masę energii na długi czas, tak, że o depresji przez następne kilka dni nie może być mowy. Czuję się 100 razy bardziej wartościowy, pewny siebie. Dopiero po tych kilku dniach kiedy znów wpadam w ten marazm: spanie, jedzenie, internet, spacer, spanie i tak w kółko, zaczyna mi się robić depresyjnie.

W sumie to takiej pewności siebie nauczyłem się mniej więcej od tego czasu kiedy poznałem Olgę. Pisało mi się z nią tak dobrze, dużo rozmawialiśmy, żartowaliśmy i czuliśmy się ze sobą bardzo dobrze, oczywiście tak dobrze, jak tylko dobrze można się czuć pisząc ze sobą jedynie przez Facebooka. Nigdy w życiu nie starałem się być tak inteligentny (tak, starałem to odpowiednie słowo), interesujący, a zarazem zabawny, wszystko to z niebywałym perfekcjonizmem, dbałością o każdy szczegół, żeby wszystko to co pisze było przemyślane i z poczuciem smaku, jednocześnie nie w ogóle nie sztywne, tylko przepełnione inteligentnym humorem. Oczywiście to wszystko w takim moim charakterystycznym stylu, jakby to nie była rozmowa zwykła dziewczyną tylko jakbym pracował nad jakąś sztuką, scenariuszem do komedii. Tysiące razy wyobrażałem sobie jak będzie wyglądało nasze spotkanie w realu (nie mylić z supermarketem). Niestety do realnego spotkania, pomimo moich próśb nigdy nie doszło i teraz już wiem, że nigdy nie dojdzie. W styczniu coś zaczęło się psuć między nami, rozmowa się zupełnie nie kleiła, zaczęła mnie okłamywać. Dopiero po 7 miesiącach dowiedziałem się, że znalazła sobie jakiegoś chłopa. Na pytanie dlaczego nie powiedziała mi o tym wcześniej powiedziała ,,Bo nie pytałeś". Ręce opadają. Na początku miałem wątpliwości czy to prawda, ale przestałem je mieć kiedy wrzuciła na swój profil na FB z tym gościem, który delikatnie mówiąc urodą nie grzeszył. No cóż, życzę szczęścia.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Wakacje

Moje wakacje to oczywiście w większości siedzenia w domu, spacery, pomaganie w drobnych pracach. Jeśli wyjazdy to nigdzie daleko. Nigdy nie byłem za granicą, ani nawet nad morzem czy w górach. Podczas gdy inni zajęci są spotkaniami ze znajomymi, wycieczkami i innymi tego typu, ja zamieniam się w prawdziwego myśliciela. Skrajny introwertyzm i brak kontaktu z ludźmi powodują, że jestem świetnym obserwatorem i znam się bardzo dobrze na ludziach i ogólnie na życiu i jego mechanizmach. Przez całe dnie mam wiele przemyśleń na temat ludzi, życia i jego sensu. Właśnie niedawno odkryłem pewną stronę - www.chujnia.pl. Właściwie moje życie nadaje się, żeby opisać je na tej stronie, ale robił tego nie będę, bo nie do końca podoba mi się ta strona. Ludzie używają tam strasznie wielu wulgarnych słów, ale co się dziwić skoro tak ich życie nie rozpieszcza. Jednak jakiś ogólny brak szacunku do wszystkich i wszystkiego tam panuje. Trochę mnie to razi. Żeby nie było, sam nie jestem święty, zdarza mi się przekląć, zwłaszcza kiedy jestem naprawdę silnie sfrustrowany, ale i tak mimo to staram się zachować jakąś kulturę osobistą, nigdy nie przekraczam pewnych granic. Wielu ludzi w internecie pisze w ten sposób, że naprawdę źle świadczy to o ich poziomie intelektualnym, albo o tym, że pochodzą z patologii.

Mówi się, że starość Panu Bogu się nie udała. A ja powiem więcej, dorosłe życie również się nie udało. Przynajmniej w moim przypadku. Ja mentalnie jestem stary od ok. 16. roku życia. Za dwa miesiące kończę 21 lat. Czasami chciałbym być już stary i mieć blisko do grobu. Kiedy powiedziałem o tym mamie, stwierdziła, że bluźnię. Ale co ja na to poradzę, że właśnie tak czuję? To nie moja wina, chciałbym być normalny, czuć się codziennie dobrze, a jestem nienormalny i prawie codziennie mam taki okres w ciągu dnia, że czuję się jak g**no i chciałbym ze sobą skończyć. Każdy ma mnie w dupie, gdyby nie kilku przyjaciół z GG nie miałbym do kogo ,,gęby otworzyć". Oczywiście w prawdziwym życiu nie mam nikogo poza rodzicami, którzy na szczęście mi się udali. Ojciec co prawda pije, ale nie tak jak wielu, którzy po alkoholu zamieniają się w diabły. On się upija na smutno. Sam mówił mi kiedyś, że od urodzenia uważa siebie za śmiecia i ma wrażenie, że czeka w swoim życiu tak naprawdę już tylko na śmierć.

Alkoholizm bierze się z depresji i ja takich ludzi doskonale rozumiem. Rozumiem co czuli wielcy artyści, uzależnieni od alkoholu, narkotyków. Sam mam podobną duszę co wielu z nich. Nie chce żeby to zabrzmiało jakbym uważał się za kogoś wielkiego, bo tak nie jest. Po prostu odnajduję podobieństwo do siebie w wielu ludziach, którzy cierpieli/cierpią z powodu depresji i samotności np. Ryszard Riedel, wspomniany już w jednym z postów Bohdan Smoleń, który nauczył mnie pewnego rodzaju humoru i dystansu do siebie.

Szkoda, że tak mało jest ludzi podobnych do mnie. Mężczyzn paru podobnych spotkałem w internecie, ale nie z każdym da się pogadać niestety. Niektórzy są zbyt zamknięci w sobie, chorobliwie nieśmiali. Z kobietą umiałbym być chyba tylko z taką podobną do mnie, ale takich w internecie nie znajdę, na portalach randkowych to praktycznie same puste lale, które same nie wiedzą czego chcą. A jak wiedzą czego chcą, to na pewno nie związku, tylko jakichś pierdół, w stylu komplementy, bo chcą się dowartościować. Ja nigdy żadnej nigdy komplementów nie prawię, bo czułbym się wtedy jak taki napalony, bezmózgi typek, liczący tylko na jedno. Komplementy to można prawić osobom które się dobrze zna. Nie ma takich dziewczyn niestety, z którymi mógłbym porozmawiać o dobrej muzyce, o życiu i o tym co jest w nim ważne, rzeczach filozoficznych, ale też dobrze pożartować, pośmiać się, bo ja mimo ponurej duszy poczucie humoru mam bardzo duże. ;) Co prawda Olga była tego ideału bliska, no właśnie była, bo już nie jest. Teraz to jak ze mną rozmawia to jest to rozmowa jakaś nieklejąca się, na siłę.

Dobra, na dziś kończę. Miałem dziś natchnienie więc wyrzuciłem trochę myśli z mojej mózgownicy. Staram się tak inteligentnie pisać, żeby chociaż sprawiać pozory, że nie jestem tak głupi jak się nieraz zachowuję. ;)

sobota, 25 czerwca 2016

Kolejne wesele i morderczy upał, trochę moich przemyśleń

Właśnie jestem dzień po weselu, drugim w tym miesiącu i teraz zapewne przez długi, długi czas nie będę miał okazji w podobnej imprezie uczestniczyć. Łapię się w tym momencie na tym, że piszę w stylu Pana Tomka z fobią i depresją. ;) Ale w końcu prowadzimy podobnie monotonne, beznadziejne życie i mamy problemy niemal identyczne, więc zawsze jakieś podobieństwa będą. Ale przejdźmy do sedna. To wesele ciut bardziej się udało od tego z 10 czerwca. Na pewno po części dlatego, że było dużo bliżej, trochę ponad 30 km. Nie dostałem w sumie zaproszenia, ale pan młody powiedział, że i tak mogę przyjść. No i tak też zrobiłem, bo co, będę sam w domu siedział jak ten Kevin? Zawsze wesele to jakaś rozrywka, okazja do spotkania się z ludźmi, rodziną. Największy problem jednak w tym, że cholerny upał pogarsza i tak już wątpliwą jakość mojego życia. Jest po prostu nie do zniesienia, czuję się tak fatalnie, że szok. Zresztą z powodu tego piekła wszyscy na weselu bawili się gorzej niźli temperatura nie byłaby tak popierdolenie wysoka. Przepraszam za słownictwo, ale takie słówko przyszło mi do tej pustej główki-makówki. Było tak zajek**wabiście gorąco, że ludzie byli mokrzy jakby kąpali się w jeziorze, które znajdowało się nieopodal lokalu, w którym odbywała się uroczystość. Wielu po parę razy musiało zmieniać ubranie. Ja na szczęście nie pociłem się aż do tego stopnia.

Nie wiem czy to jakieś fatum, ale przed każdym weselem musi się zdarzyć u nas coś nieprzyjemnego. 11 września 2009 (przed weselem brata pana młodego z ostatniego wesela), tir zderzył się na krzyżówce z osobówką w sąsiedniej wsi. Małżeństwo zginęło na miejscu, w dodatku była to 8. rocznica słynnego zamachu w USA oraz 28. rocznica urodzin Dylana Klebolda, jednego z uczestników największej masakry, strzelaniny w szkole w historii wyżej wspomnianego kraju. 28 kwietnia 2012 jadąc z kościoła już na wesele siostry mamy złapaliśmy laczka. Wszyscy już dojechali na miejsce, a my laczek. :D To były jaja. Z kolei 24 czerwca 2016 poza tym, że umarł nam jeden z psów (ze starości), to kiedy już ruszyliśmy w stronę kościoła, nagle w połowie drogi ojcu przypomniało się, że nie zabrał pamiątek. Więc cofnął się, a tu przejeżdża motocykl, spod którego kół odprysnął kamień i uderzył w naszą przednią szybę robiąc widoczną krechę. Nowy samochód, kupiony ledwie tydzień wcześniej. Nastroje siadły, zwłaszcza u ojca, do którego lepiej wtedy było się nie odzywać, bo wyglądał jak bomba, która zaraz ma wybuchnąć. Kolejną przygodę zaliczyliśmy wracając z wesela. W związku z tym, że tata jak zwykle musi konkretnie popić. Nie napić się kulturalnie jak człowiek, ale dosłownie narąbać się jak świnia, mama musiała wracać samochodem. A że kierowcą jest gorszym ode mnie, to co chwilę gasł jej. Najlepsze jak zatrzymała nas policja, matka już cała w nerwach, że każą jej dmuchać (wypiła niewiele, ale zawsze to coś). Na szczęście obyło się bez sprawdzania trzeźwości. I jakoś przy tych drobnych trudnościach dojechaliśmy na miejsce. Ja odpoczywałem na tylnym siedzeniu, było mi lekko mdło. Wypiłem 10,5 kieliszka + szampan na początku, jednak nie wymiotowałem. W ogóle potrzebuję dużo żeby się znietrzeźwić. Dopiero za ok. 8 ósmym kieliszkiem zacząłem odczuwać pozytywne zmiany w mózgu, zaczęło mi być przyjemnie. Nie wziąłem rano tabletek, więc dzisiaj mogłem sobie pozwolić na więcej. Na poprzednim weselu nie minął jeszcze miesiąc od rozpoczęcia kuracji nowym lekiem, więc wolałem w ogóle nawet nie pić, ale jak się to skończyło wiadomo. ;)

Chyba jako jedyny oprócz dzieci, wdów/wdowców i księdza, byłem na tym weselu bez pary. Nawet dziadek po śmierci babci znalazł sobie nową Panią. Synowie braci dziadka, którzy siedzieli obok mnie (roczniki 1997 i 2000) także mieli dziewczyny, mimo, że oboje nieśmiali, małomówni i wręcz widziałem jak podczas siedzenia i jedzenia trzęsą im się ręce. Nawet ja byłem bardziej wyluzowany od nich. W ogóle zawsze staram się ostatnio, co jak na moją fobię jest wielkim sukcesem, zagadywać, żartobliwie coś komentować. Mimo wszystkich moich problemów uważam się za dość ciekawego człowieka, zabawnego, czasami inteligentnego, skłonnego do przemyśleń, o całkiem fajnym poczuciu humoru. Jednak jakoś dziewczyny się mnie nie imają. Zresztą, nawet nie miałem nigdy okazji pogadać z jakąkolwiek w realu, a jeśli już to albo zajęta, albo w wieku mojej matki, albo zupełnie nie w moim typie. Coś mi się wydaję, że szukanie tej jednej jedynej w moim przypadku jest jak szukanie igły we wszystkich stogach siana w kraju. Znalezienie drugiej połówki jeśli chodzi o osoby takie jak ja, czyli z Zespołem Aspergera i wszystkimi konsekwencjami tego zaburzenia jak fobia społeczna, nerwica czy depresja jest tak cholernie trudne, że praktycznie graniczące z cudem. Aczkolwiek znam jednego człowieka z tą przypadłością, który znalazł kobietą swojego życia, ożenił się, ma córkę. I żyje prawie jak normalny człowiek. Mowa o Krystianie Głuszko, barmanie, który swoje życie i przemyślenia opisuje również na blogu, ale o wiele mądrzej niż ja. On robi to wręcz jak poeta. Ja jak prosty chłop ze wsi, którym zresztą jestem. Ale staram się i tak przy tym pisać inteligentnie a przy okazji zabawnie. ;) Krystian Głuszko to także autor kilku książek. Jestem w posiadaniu jednej z nich, tytuł jej to ,,Spektrum". Autor opisuje w niej swoje przeżycia m.in związane z pobytami w szpitalu psychiatrycznym. Zastanawiam się czy możliwym jest by ten człowiek w swoim życiu nacierpiał się więcej niż ja. Całkiem możliwe, w końcu żyje ponad 10 lat dłużej ode mnie. Jednak myślę, że jego cierpienie w tych najgorszych momentach mogło mieć całkiem podobne natężenie jak i moje. Na dziś dzień jednak wydaję się o wiele szczęśliwszym człowiekiem niż ja. Tak czy siak to mój mentor i dzięki niemu wciąż wierzę w lepsze jutro, w to, że mimo tej ciężkiej przypadłości może mnie kiedyś spotkać jeszcze coś dobrego. Napisałem rok czy dwa temu do niego maila, jakaż była moja radość kiedy odpisał. Chciałbym się z nim kiedyś spotkać w realu (nie mam na myśli supermarketu). ;)

Kończę post, bo późno. Dobrej nocy życzę tym, którzy czytają moje wypociny.

czwartek, 23 czerwca 2016

Chorobliwy pesymizm

Od samego rana zaraz po przebudzeniu dręczą mnie pesymistyczne wizje, najczęściej potencjalnej choroby, wypadku i śmierci mojej oraz najbliższych mi osób. Nie poprawia tego stanu fakt, że ostatnio coraz więcej słyszy się o śmiertelnych wypadkach na drodze, znanych osobach, które zmarły z powodu raka, który stał się już plagą w dzisiejszych czasach. Jednak bardziej niż rak czy zawał przeraża mnie udar i perspektywa bycia niepełnosprawnym. A to też ostatnio plaga zarówno wśród osób znanych jak i tych z mojego otoczenia. Codziennie mam wrażenie, że coś mi się stanie złego. Jestem takim pesymistą, że np. podczas jazdy autobusem na wesele myślałem o tylko o tym, że możemy nie dojechać, mieć wypadek. Standardem jest, że będąc wśród ludzi mam wrażenie, że myślą o mnie źle, dostrzegają jedynie moje negatywne cechy.

Męczą mnie już okropnie te pesymistyczne myśli. Nie mogę przez to do końca cieszyć się życiem. Zresztą odkąd stałem się dorosły nigdy specjalnie się nim nie cieszyłem. Od urodzenia czułem, że bycie dorosłym to nic dobrego i nie myliłem się. Haha, już zanim skończyłem 10 lat planowałem, że po ukończeniu 18 lat popełnię samobójstwo, bo jak uważałem dorosłe życie nie jest dla mnie. Skąd ja to wtedy wiedziałem?

Osobiście mam problem z wyobrażeniem sobie jak będąc dorosłym człowiekiem można czuć się szczęśliwym. A niektórzy dorośli ludzie ponoć uważają się za szczęśliwych. Tak bym chciał chociaż przez chwilę poczuć co w ich głowie siedzi, jak oni wtedy się czują, ale będąc mną to niewykonalne niestety. Rozumiem, jako dziecko człowiek nie ma żadnych problemów, żyje beztrosko, cieszy się z byle głupoty, z wielu rzeczy nie zdaje sobie sprawy, np. nieuchronności śmierci, wydaje mu się, że życie to wieczna zabawa, beztroska, radość, itp. Kiedy człowiek dojrzewa, nabiera rozumu, zaczyna mieć przemyślenia dot. życia (nie każdy, mówię tu głównie o neurotykach, jak ja), popada w depresję. Bo jak nie popaść w depresję zdając sobie sprawę, że dorosłe życie to harowanie jak wół za pieniądze tak marne, że ledwie wystarcza na to żeby przeżyć? I tak to się toczy do usranej śmierci, do tego dochodzą bonusy, np. w postaci chorób itp.

W moim przypadku dorosłe życie to też życie w pojedynkę. Wielokrotnie mam przemyślenia na temat związku, małżeństwa. Czasami nawet chciałbym a czasami zdecydowanie nie. To zależy od głębokości depresji w jakiej się znajduję. Im mniejszą depresję odczuwam tym bardziej jestem na tak, czuję atrakcyjny, mam większą pewność siebie i w ogóle. Będę kontynuował ten temat za jakiś czas, teraz jestem śpiący, piszę ten post z laptopem w łóżku i zbliża się 00:30. Za paręnaście godzin czeka mnie kolejne wesele. ;)

środa, 15 czerwca 2016

Pić albo nie pić - oto jest pytanie

W związku z tym, że dopiero co zacząłem kurację fluoksetyną, miałem dylemat czy mogę już sobie pozwolić na chociaż jeden kieliszek. Tego dnia wziąłem już dawkę leku, więc tym bardziej miałem wątpliwości. Potrzebowałem czegoś co dałoby mi kopa, pobudziło, bym mógł przetrwać całe to wesele. Lek bardzo mnie wyciszył, może nawet aż za bardzo. Od czasu kiedy zacząłem go brać stałem się bardziej senny, apatyczny niż zwykle. Dlatego żeby się pobudzić musiałem się napić kawy. Na szczęście była możliwość na sali żeby samemu sobie zrobić kiedy tylko się zachce. Ale że nie dodała mi zbyt wiele energii w końcu skusiłem się na jeden kieliszek wódki, po którym niby nic mi nie było. Ostatecznie skończyło się na 5. Jedyny skutek uboczny tego posunięcia to nasilenie myśli depresyjnych, i tak do końca imprezy zamiast dobrze się bawić, dręczyły mnie same natrętne myśli o śmierci, przemijaniu i sensie istnienia. Bomba, co nie? ;)

Całą noc nie spałem. Były co prawda pokoje w restauracji, w której odbywało się wesele, ale już pozajmowane. Nie miałem więc wyjścia, musiałem się przemęczyć do rana. Do tego wszystko miałem świadomość rano czeka mnie szkoła. Nie było więc ciekawie.

Podczas uroczystości wyjątkowo się nudziłem. Jak tańczyłem to tylko z matką. Alkohol z połączeniu z antydepresantami wcale nie rozweselał, a wręcz jak wspomniałem wyżej pogorszył samopoczucie. Na sali, przy przy stole obok mnie po prawej siedział syn nieżyjącego już brata dziadka. Jest młodszy ode mnie, bo z 1997. Co ciekawe, ma dziewczynę, mimo że jest nieśmiały. I to do tego stopnia, że jak wyszliśmy na zewnątrz usiąść przy stoliku to ja gadałem więcej od niego. Było nawet ciekawie, powiedziałem coś niecoś o sobie, o swoich problemach ze sobą, on sam wyznał, że ma pewne objawy nerwicy i niby nadciśnienie - związane ze stresem. Hmm, jego ojciec podobno pił, potem zachorował na raka, miał krwawienia z odbytu, nie chciał się leczyć mimo nacisków ze strony żony. Tyle się o to kłócili, a on nic. Może poddał się, nie chciał już żyć? Ona z nerwów całkiem osiwiała, chociaż teraz tego nie widać, bo się farbuje. On też mimo, że nie był jeszcze tak stary miał całkiem białe włosy, wyniszczony przez chorobę, umierał w potwornych mękach. Syn był tego świadkiem, więc musiało mieć to jakiś wpływ na jego psychikę. Nawet fajnie mi się z nim gadało.

Takie spotkania są mi bardzo potrzebne. Normalnie nie chciałby się ze mną spotkać nawet pies z kulawą nogą, więc takie wesele to doskonała okazja do spotkania się, wygadania. Z ludźmi człowiek spotykać się po prostu musi, bo inaczej się udusi. ;) Wysoka częstotliwość spotkań z ludźmi na pewno podnosi samoocenę i pewność siebie. I o to właśnie chodzi żeby starać się nie babrać w tym gównie jakim są kompleksy, depresja, brak pewności siebie, samotność itp. Ja z tym walczę jak tylko się da, mimo, że niejednokrotnie jest to dla mnie wysiłek heroiczny. Nie chcę być takim mentalnym dziadem, taką stetryczałą pierdołą za przeproszeniem jak Pan Tomasz z bliźniaczego bloga. Żeby nie było, ja go doskonale rozumiem, sam miałem równie silną fobię co on. Na szczęście w ostatnim czasie nieco się osłabiła. A wszystko to dzięki rozmowie z ludźmi, mówię tu o tych poznanych przez internet. On też powinien zacząć jakoś działać zamiast stękać i jęczeć. Rozmawiać z ludźmi chociaż przez internet, starać się poznawać ludzi podobnych do niego, umawiać się na spotkania. Niech nie wmawia sobie, że jest najbrzydszy na świecie, bo to nieprawda, widziałem jego zdjęcie. Przecież to normalny chłopak jakich wielu. A wzrost? Co z tego, że ma 166 cm? To nie przekreśla jego szans na normalne, szczęśliwe życie.

Dobra, kończę post bo ojciec chce laptop. :)

wtorek, 14 czerwca 2016

Po weselu

10 czerwca byłem na ślubie i weselu syna brata dziadka. Działo się, oj działo, była zabawa jak w piosence Piersi. Tego dnia wstałem dość wcześnie. Matka jak zwykle zalatana, zestresowana. Jak przed każdą imprezą. Każda kobieta chyba jest taką perfekcjonistką jeśli chodzi o swój wygląd. Mało tego, widzi każdą, nawet najmniejszą niedoskonałość w każdej części mojego ubrania. Nieraz aż chce mi się z tego śmiać. ;) Ja tam nie przywiązuje wagi do takich detali. I tak w centrum uwagi jest para młoda, a nie ja. Ślub był w innym województwie - Dolnośląskie, a dokładniej Głogów. Jechaliśmy więc autobusem z resztą rodziny. Jedynie dziadek Ignacy nie mógł wziąć udziału. Jego dziewczyna - tak, dziadek ma dziewczynę - trafiła do szpitala (jakieś odwodnienie), więc postanowił ten czas spędzić razem z nią. 27 maja 2012 zmarła moja babcia Janina i od tamtego czasu dziadek był samotny. Z Jadwigą, nową partnerką znał się już wiele lat wcześniej. Ona, podwójna wdowa, dzieciata, z wnukami. Od 2016 oficjalnie są w związku, choć to trochę taki związek na odległość. Mieszka sama, w pobliskim mieście. Dziadek jeździ do niej regularnie. U nas była tylko raz, na kolacji w kwietniu. Bardzo miła osoba, taka typowa babcia - takie były pierwsze moje pierwsze myśli na jej temat.

Ale wracajmy do 10 czerwca. Podróż trwała od ok. 12 do 14:30. Nudzić się tam jednak nie dało. W każdej klasie, czy też na każdej imprezie jest chociaż jeden taki showman, który zrobi wszystko żeby tylko zwrócić na siebie uwagę gawiedzi. Tak było i tym razem, a mowa tu o Zbychu, mężu córki nieżyjącego brata dziadka. Przez całą podróż autobusem paszcza mu się nie zamykała, co chwilę wstawał, podchodził do kierowcy i mówił jak ma jechać, zarządził kiedy zrobić postój itp. Swoim głosem i sposobem mówienia do złudzenia przypominał Zenona Laskowika. Humor tym bardziej mu dopisywał, że już w autobusie zaczęło się polewanie. W tej kategorii mistrzem jednak był wuj Stachu, brat dziadka, niestety alkoholik. Pił a to wódkę, a to piwo, tak że już kościele było mu bardzo wesoło. Na samym weselu z kolei mieszał whisky i wódkę. Aż w pewnym momencie, kiedy wyszedł na zewnątrz przewrócił się na schodach i poobijał sobie plecy. Musieli go zbierać z tych schodów. Po całej tej mieszance + kontuzji jakiej się nabawił, ledwo doszedł do krzesła. Siedział tak z mętnym wzrokiem i wyglądał jakby to był jego koniec imprezy. Jednak okazał się nie do zdarcia. Po jakimś czasie wstał, podszedł do mnie i chce żebyśmy wypili po jednym. Kontaktował już tak słabo, że kazał nalać sobie wódki do szklanki, w której była świeczka. Musiałem mu ją wyciągnąć. Potem zaprosił moją mamę do tańca, jednak po jakimś czasie z powodu bólu pleców skończył, dodatkowo od dawna kuleje na jedną nogę. Coś ze ścięgnami.

Ok. Oczy mnie już dosyć bolą, mam przewlekłe zapalenie spojówek od stycznia tego roku, więc muszę trochę odpocząć od patrzenia w ekran. Najprędzej jutro będę kontynuował opowiadania co wydarzyło się dnia 10 czerwca 2016.

czwartek, 9 czerwca 2016

Jak się czuję? Dziękuję, do dupy

Nie, tym razem nie chodzi o mnie. To cytat z Bohdana Smolenia, obchodzącego dziś 69. urodziny, znanego aktora komediowego, a przede wszystkim artysty kabaretowego. Zdaję sobie sprawę, że to człowiek, przy którego problemach, moje problemy wydają się wręcz śmieszne. Jeśli ktoś nie wie, Bohdan Smoleń w tragicznych okolicznościach stracił najpierw syna - popełnił samobójstwa, niespełna rok później z rozpaczy odebrała sobie życie jego żona. Zdarzenia te miały miejsce w 1988 i 1989 roku. Obejrzałem chyba każdy wywiad z nim w internecie jaki istnieje, zarówno w formie pisemnej jak i wideo i widzę w nim dużo podobieństw do mnie samego. Myślę, że wynika to właśnie to z chronicznej depresji i samotności. Człowiek nie mający styczności z ludźmi, zamknięty w swoim pokoju, wychodzący z niego bardzo rzadko czuję się na o wiele więcej lat niż ma w rzeczywistości. Ja takie życie starca, emeryta zacząłem o wiele za wcześnie. Nie tego człowiek w moim wieku, świeżo po 20-stce oczekuje od życia. Tak sobie myślę ostatnio, że może gdybym codziennie, chociaż przynajmniej regularnie się z kimś spotykał, porozmawiał nie potrzebowałbym brać antydepresantów. One mi pozwalają jakość znieść tą samotność, monotonię mojego życia. Chociaż ja mam chyba jednak do tego stopnia zryty beret, że musiałbym je brać czy tak, czy tak. Dziwię się niektórym, np. Tomkowi z innego bloga o podobnych problemach, który mimo ciężkiego stanu żyje bez leków. Wiem, że próbował coś kiedyś z lekami, ale nie podziałały i dał sobie spokój. Na jego miejscu próbowałbym do skutku, nie ten lek to inny. Po prostu robiłbym wszystko żeby z tak beznadziejnego stanu się wyrwać, zamiast trwać w nim bezczynnie, tak jak on czekając aż manna spadnie z nieba. No chyba, że rzeczywiście ma jakąś depresję lekooporną. Ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć, jestem do niego bliźniaczo podobny pod względem problemów ze sobą i na mnie leki jakoś działają. Współczuję mu i podziwiam, ma chyba nawet trochę cięższą fobię społeczną od mojej. Moja była kiedyś podobna do jego, ale nieco zmalała.

Leków na depresję nie zażywał też wspomniany wyżej Bohdan Smoleń. Mimo to jakimś niezwykłym sposobem znajdował siłę by dalej występować w kabarecie i grać w moim ulubionym serialu ,,Świat według Kiepskich". Niestety, leczył się w trochę inny sposób - dużą ilością alkoholu i papierosów, co w połączeniu z przewlekłą depresją i ogólnie wątłym zdrowiem przyczyniło się do drastycznego pogorszenia stanu zdrowia - choroba płuc, serca, 4 udary (z 2008, 2010, 2015 i 2016). Niewątpliwie rzeczą, która dała mu motywację do dalszego życia mimo pogarszającego się stanu zdrowia była założona przez niego w 2007 Fundacja Stworzenia Pana Smolenia, zajmująca się głównie hipoterapią niepełnosprawnych dzieci.

Szkoda go, bo to fajny, swojski chłop, czuję, że z nim bym się dogadał. Przypomina mi trochę kuzyna babci, który też jak go coś wkurzyło potrafił kląć, wyzywać, ale poza tym do rany przyłóż. Również miał zamiłowanie do alkoholu i papierosów i też pod koniec życia podobnie wyglądał jak Smoleń, wychudzony, zmarniały. Nie żyje od blisko 7 lat. Jego adoptowany syn również cierpi z powodu samotności, depresji i nerwicy. Leczy się psychiatrycznie, choć jak go ostatnio widziałem był w złym stanie. Trząsł się cały i mówi, że miewa myśli samobójcze. Żyje tylko z matką, która ostatnio choruje. Przeżywa, że jeśli jej zabraknie nie poradzi sobie z dalszym życiem.

Inny cytat z Bohdana, który lubię, ,,Mnie się już gwarancja skończyła, a do recyclingu jeszcze nie chcą mnie wziąć". ;)

Na koniec chciałem się pochwalić, że znajduję się w posiadaniu autografu Bohdana Smolenia. Udało mi się go zdobyć w październiku 2014, akurat na krótko przed tym jak doznał trzeciego udaru i już nie był w stanie się podpisać. Wysłałem list do jego fundacji z prośbą o autograf, razem z nim mój autorski portret, właściwie trochę humorystyczna, karykaturalna wizja, jak widzę tego artystę. Mam nadzieję, że się o to nie obraził. :p Ale autograf przysłał ,,Dla Michała". :) Jak się uda to kiedyś zamieszczę. Miałem nadzieję spotkać go w styczniu 2014 na planie ŚwK, ale niestety go nie było. Teraz już takie spotkanie jest raczej niemożliwe, ze względu na stan zdrowia nie wychodzi już w ogóle z domu.

środa, 8 czerwca 2016

O piekle nerwicy

Mimo, że od kilku tygodni biorę nowy lek - Seronil, który jest jednocześnie na depresję i nerwicę, mam niewiele sił żeby cokolwiek robić. Od rana od godzin obiadowych jest ok. Po obiedzie, ok. godz. 15 zaczyna się pogarszać. Nie ma dużej poprawy pod względem depresji, ale za to pod względem nerwicy to niebo a ziemia. Myślicie, że depresja to najgorsze zaburzenie psychiczne jakie może spotkać człowieka? No to chyba mieliście styczności z silną nerwicą lękową. Gdybym miał mieć do końca życia non stop depresję i w zamian za to nigdy więcej nawrotu nerwicy bez wahania bym w to poszedł. Przerabiałem już każdy rodzaj nerwicy, każdy objaw, tak, że nic nie jest już w stanie mnie zaskoczyć. Miałem kołatania serca, duszności, ataki paniki, stale podwyższone ciśnienie i jego skoki do 200-220/120 oraz krwawienia z nosa z tym związane, ciągły uogólniony lęk, zaburzenia żołądkowe, lodowate ręce itp. Przy czymś takim mieć depresję to jak być w raju. Cierpienie związane z taką nerwicą jest niewyobrażalne. To jest tak ogromny ból jakby na żywca obdzierali Cię ze skóry. Codziennie 24/h. Tak silny lęk, ból, te wszystkie objawy, cierpienie nieziemskie, jakby stworzone z niezwykłą maestrią dzieło samego szatana. Jakby czuwał nad jego przebiegiem od rana do nocy, perfekcyjnie dopracowywał każdy szczegół, trafiał w odpowiedni moment, tak żeby zadać jak największe cierpienie. A kiedy wydawało się, że idzie ku lepszemu, uderzał ze zwielokrotnioną siłą.

Prosiłem wtedy Boga, o ile istnieje żeby albo zabrał tego szatana, albo mnie stąd zabrał. Jak mawiam, depresja przy tym to pikuś, dlatego ogromnie się cieszę, że teraz już wyszedłem z tego piekła i została mi tylko lekka depresja. Wielokrotnie myślałem nad tym, że człowiek w takim stanie w jakim ja się znajdowałem jeśli miałby tak trwać do końca życia prędzej czy później popełniłby samobójstw i to tylko kwestia czasu. Ale to było, minęło. Cieszę się obecnym stanem, który jak na mnie jest bardzo dobry. Co prawda męczy mnie jeszcze kilka dolegliwości, m.in trwające od stycznia przewlekłe zapalenie spojówek, trądzik różowaty i czerwienienie zwłaszcza uszu, podwyższona temperatura do ok. 36.7-37.2 i ogólnie brak motywacji do czegokolwiek, doskwiera lekkie zmęczenie, ziewanie nasilające się w godzinach popołudniowych. Źle na mnie wpływa ogólnie wysoka temperatura, znaczy upał. Wolę jak jest chłodno, wtedy czuję się żywo, rześko. A kiedy u mnie w pokoju jest 25 stopni, tak jak teraz to czasami mam wątpliwości czy jeszcze żyję... Przydałby się wiatrak, oj przydałby się. Ale oczywiście nikt o tym nie pomyśli, bo jest cała masa innych bardziej potrzebnych rzeczy, np. dla ojca - piwo, wódka, masa i kiełbasa. :p

Wczoraj były 70. urodziny Jana Miodka. Z tej okazji pragnę wspomnieć, że niezmiernie wkurza mnie kiedy ktoś w telewizji powie dajmy na to ,,dwutysięczny szesnasty rok" zamiast ,,dwa tysiące szesnasty". Nosz Holender jaśnisty... A dzisiaj 70. urodziny obchodzi Piotr Fronczewski, człowiek, którego chyba nie trzeba przedstawiać. Jako ciekawostkę mogę podać, że ma żyjącą matkę ur. w 1912. Obydwu panów lubię i życzę 100, a może nawet i 200 lat. ;)

Jutro być może znowu nowy post jak będzie mi się chciało. Papapapa.

wtorek, 7 czerwca 2016

Powrót po 9 miesiącach na Blog o szeroko pojętym ,,ja"

Hej, powracam w końcu do pisania na blogu. Ostatnie miesiące były dla mnie bardzo trudne, dlatego nie miałem sił ani chęci żeby pisać. Z tego co widzę ostatni raz pisałem tu 4 września 2015, od tego czasu wydarzyło się bardzo wiele nieprzyjemnych rzecz jasna rzeczy, bo trudno byłoby żeby w moim życiu zdarzyło się coś przyjemnego. To by nie było wtedy moje życie.

Przełom sierpnia i września 2015 upłynął mi pod znakiem wyrywania zielska z pyrek (ziemniaków), a potem zbierania tych pyrek, zwariowałem również wtedy na punkcie muzyki The Beatles, która dawała mi jakby siłę, napęd do życia. Poza muzyką takim napędem była Olga, dziewczyna, którą poznałem w internecie, a z którą pisałem codziennie, lubiłem żartować, przekomarzać się. Od czasu kiedy ją poznałem zacząłem czuć się jak nastolatek. A nie czułem się tak nigdy, nawet w podstawówce, gimnazjum czułem się bardzo samotny, byłem apatyczny, wycofany.

Doceniłem wówczas też walory smakowe i pobudzające kawy, konkretnie Jacobsa. Wcześniej piłem tylko zbożową Inkę, dawniej Anatola. Natomiast od pewnego czasu codziennie ok. 12 wypijałem jedną kawę prawdziwą. Do tego średnio 9 kostek gorzkiej czekolady Wedel. Wszystko to, dodając jeszcze oczywiście antydepresanty dawało mi niesamowite pokłady energii na całe dni. Żadnej depresji. Mogłem pracować długi, długi czas bez żadnego zmęczenia. Miałem energię żeby robić prawo jazdy, choć z początku może nie szło mi najlepiej. Miałem trochę surowego instruktora, co pewnie potęgowało to wrażenie. Ale od września zacząłem jeździć z nowym, młodszym gościem, który nie był już tak marudny i nawet przyjemnie mi się z nim jeździło. Na początku listopada zdałem za pierwszym razem egzamin teoretyczny za pierwszym razem z wynikiem 69/74, ale z praktycznym już tak kolorowo nie było. Miałem do tej pory cztery takie egzaminy, w listopadzie, grudniu, styczniu i lutym. Z każdym niezdanym zaczynałem się czuć coraz gorzej, zarówno pod względem psychicznym jak i fizycznym. Nie wyjechałem ani razu z łuku, mimo, że na jazdach nie miałem z tym nigdy problemu. Raz za nie włączenie odpowiednich świateł, potem, wyjechałem dwa razy za linię, za trzecim i czwartym razem uderzyłem podczas cofania w środkowy słupek na kopercie. Po tym wszystkim byłem w tak złym stanie psychicznym, że nie było sensu podchodzić dalej. Stwarzałbym większe zagrożenie na drodze niż osoba pod wpływem alkoholu. Na domiar złego Olga przestała się do mnie odzywać, bo jak mówiła, ma bardzo dużo pracy. Wszystko zaczęło się sypać. Kawa zamiast dodawać energii zaczęła mi szkodzić. Czułem się po niej niezdrowo pobudzony, roztrzęsiony, skakało mi ciśnienie. Beatlesi też przestali mi dodawać energii, zaczęła mnie wręcz męczyć ich muzyka. Została mi tylko gorzka czekolada, która już też nie smakowała tak dobrze jak dawniej. Wszystko zaczęło tracić smak, całe życie. Coraz ciężej było wstać z łóżka, zabrać się za jakąś pracę, czy nawet umyć zęby, męczył już także internet. Cały okres od lutego do maja 2016 był jakimś złym snem, koszmarem, z którego nie mogłem się wybudzić, tematem chyba na jakąś książkę. Ale to przeżywałem w tym okresie nie da się opisać słowami. Cierpienie było wtedy tak ogromne, że zdarzało mi się wyć z bólu, nie płakałem, po prostu wyłem. Obok okresu lipiec-wrzesień 2012 okres luty-maj 2016 był niezaprzeczalnie najgorszym okresem w całym moim życiu, takim, że na same jego wspomnienie zaczyna się robić niedobrze. Czułem coś w rodzaju dotyku śmierci, miałem wrażenie, że jestem bohaterem jakiegoś horroru. Postaram się w najbliższym czasie dokładniej to opisać.

Do powrotu na blog skłoniło mnie odkrycie bloga pisarza, Tomasza Jastruna, który również opisuje swoje cierpienia związane z depresją.

Pozdrawiam wszystkich którzy mnie czytają, a czy ktoś czyta to wątpię. ;)