Muzyka

czwartek, 3 maja 2018

Wiwat maj, trzeci maj...

Znowu spieprzyłem tradycję, że robię post na blogu raz w miesiącu, ech... ;) Ale jakoś czułem się wyjątkowo dobrze jak na mnie przez cały kwiecień. Na początku odstawiłem Parogen i czuję się do dziś dość dobrze, choć są kryzysy, ale udaje mi się je pouregulowywać tabletkami, głównie ziołowymi, zwykłymi, bez recepty, a także ziołami z zielarni, które ostatnio zacząłem zamawiać przez internet, oraz wieloma innymi moimi sposobami.
Poszerzam wciąż wiedzę na temat medycyny i psychologii, zagłębiam się w duchowość. To jedyny sposób żeby się wyleczyć. Jak dobrze poznasz swojego wroga to wtedy dopiero zdobywasz podstawy wiedzy jak go pokonać. Nie cytuję, to moje słowa. W tym przypadku wychodziłoby na to, że moim wrogiem jestem ja sam. Mam pokonać siebie? Chyba nie. Raczej pokonać diabła, który siedzi we mnie, tylko dobrze się kamufluje i nie daje po sobie poznać, że tak naprawdę nie jest częścią mnie.

Poświęcam się ostatnio muzyce i graniu bluesa na gitarze, ostatnio zainteresowała mnie technika slide, i kiedy odebrałem gitarę z naprawy to też sobie przyrząd do takiej gry kupiłem. Także w tle pisania przeze mnie tego posta przewija się gdzieś legenda, Robert Johnson, czy inni czarni bluesmani z lat 20, 30.

Poznaję właściwości ziół i w zależności od dolegliwości stosuje je na sobie, a także częstuję rodziców, głównie ojca, ziołami na nerki, trawienie, uspokojenie, obniżenie cukru, ciśnienia. Sukcesem moim jest, że udało mi się dopilnować by prawie roku ojciec ani razu nie przekroczył wagi 97 kg (w styczniu 2017 miał 117 kg przy wzroście 180 cm), ostatnio jak się ważył miał 94 kg, zdarzało się też 91, a nawet jak był ostatnio chory - 88-89 kg.

Mija dziś 14 lat od mojej Komunii. Od dokładnie 14 lat jeżdżę na jednym i tym samym rowerze. :D

Byliśmy dziś z wizytą u mojej babci, ma 63,5 roku. Urodziła moją mamę jak miała dokładnie 18 lat i 3 miesiące. Wciąż żyje mieszka z moją babcią, jej mama, a moja prababcia, 24 maja skończy 85 lat. Zauważyliście może, drodzy czytelnicy, że uwielbiam liczby. Matematyki nienawidzę, ale liczby kocham. Do tego stopnia, że są dni, w których mojego smartfona używam tylko po to żeby włączyć kalkulator i wpisywać w nim różne liczby, najczęściej są to jakieś daty historyczne, czyjś wiek co do dnia. Lubię wpisywać wiek/rok i szybko zmieniać o jeden rok do przodu. Nie wiem co ja z tym mam, ale uwielbiam to. Wprowadza mnie to w stan takiego odprężenia i błogości. Słyszałem kiedyś o takim człowieku, nie pamiętam czy to był Asperger, autystyk czy sawant, ale korzystał z książek telefonicznych, tylko po to żeby móc wpatrywać się w liczby, to był wręcz jego nałóg, obsesja. Nie pamiętam czy mówiłem, ale mam coś takiego, że u mnie każdy miesiąc, dzień tygodnia, liczba, litera ma jakiś kolor. Myślę, np. o maju i od razu mam w głowie czerwony napis ,,maj", jest to zupełnie nieświadome, zakodowało się to kiedyś tam w dzieciństwie i tak zostało, podobnie jak to, że styczeń jest niebieski, luty żółty, jeśli chodzi o dni tygodnia to np. poniedziałek jest niebieski, wtorek zielony. Z tego czytałem takie zjawisko przypisywania kolorów to synestezja.

Wiem, że z moją pokręconą osobowością, nietypowym podejściem do życia, spojrzeniem na świat, masą dziwactw, obsesji, natręctw, urojeń, hipochondrii praktycznie nie mam żadnych szans u kobiet. No chyba, że stanę się kimś znanym i bogatym jak np. reżyserzy Steven Spielberg, Woody Allen, czy Alfred Hitchcock. Oni mają, w przypadku ostatniego - miał Aspergera, podobnie jak ja (najprawdopodobniej). Hitchcock (ostatnio oglądałem jego Psychozę z 1960, cudo, sam bym tego lepiej nie nakręcił :D) jak sam się przyznał był prawiczkiem do 24. roku życia (mam zamiar przynajmniej w tym być w tym lepszy od niego ;)). Gdybym był bogaty jak oni miałbym seks, ale nie miłość. Próżno szukać prawdziwej miłości w bogactwie, prawdziwą miłość, przyjaźń poznaje się w biedzie. Mi na tam na seksie nie zależy, mogłoby go nawet nie być. Nie uważam go za aż tak ważny, przecież to tylko włożenie członka do pochwy. Matko, co w tym jest takiego, że ludzie nie wyobrażają sobie związku bez seksu i jest to dla nich 50% związku? Dla mnie może z 3%. Jak dla kogoś seks to 50%, albo więcej, to prędzej czy później zdradzi. Bo nie kocha drugiej osoby, tylko dąży do zaspokojenia własnych, egoistycznych potrzeb. Seks to nic innego jak kochanie, ale samego siebie. O zgrozo, niektórzy mylą miłość z seksem i potem powstają takie kwiatki jak kobiety, które nie wierzą w miłość. Jak można nie wierzyć w coś co obiektywnie istnieje i są na to miliony dowodów w postaci starszego pana i starszej pani, już schorowanych, zniedołężniałych, ale wciąż się o siebie troszczących i wspierających. Może to coraz rzadsze, ale istnieje. I myślę, że tak szybko nie wyginie. Przypominam, zauroczenie/zakochanie to nie miłość. Zakochanie jest powiązane z seksem, hormonami, to stan umysłu, jak po alkoholu, narkotykach. Miłość to świadomy, trzeźwy wybór. Jak się wybierało siusiumajtków (panie), którzy myśleli tylko wiadomą częścią ciała to nie można mieć o to pretensji do nich, ani do innych Bogu ducha winnych mężczyzn i mścić się na nich i vice versa panowie, bo zostaniecie zgorzkniałymi babami feministkami, lub dziadami mizoginami. Chociaż ten feminizm z definicji nie jest nienawiścią do przeciwnej płci w przeciwieństwie do mizoginii, ale w sumie... Na jedno wychodzi.

Doszedłem do wniosku, że zbyt dużo piszę na tym blogu o sobie, a zbyt mało odnoszę się do świata, moich przemyśleń na temat otaczającej rzeczywistości, a jest o czym się rozpisywać, to temat na zupełnie inny post. Obiecuję, że będę mniej pisał o sobie. M.in przez to, że nie chce wyjść na zapatrzonego w siebie narcyza, a tak się czuję jak piszę non stop tylko o sobie, o swoich przypadłościach, swoich przypadłościach, no ale cóż. Gdzieś muszę to wyrzucić, wyżalić się. Zauważyłem, że ludzie nienawidzą jak ktoś żali się w internecie, a w szczególności kiedy robią to mężczyźni (kobiety mają taki przywilej) bo niby oznaka słabości, bo przecież chłopaki nie płaczą. Jesteś mężczyzną i pokazujesz słabość - jesteś ciotą. Masz być 24/h robotem bez uczuć, być odważny, silny, pewny siebie, zesrać się nie dać się. Raz pokażesz słabość i od razu wszyscy przestają się z Tobą liczyć, stajesz się człowiekiem gorszej kategorii, bo nie jesteś tym pi***m samcem alfa, którego tak nachalnie się promuje jako jedyny słuszny wzór prawdziwego mężczyzny. Kpią z Ciebie wszyscy, wręcz gardzą. I to nawet bardziej kobiety niż wspomniani samce alfa. No chyba, że jesteś Januszem biznesu i masz pieniądze, wtedy możesz liczyć na jakiś szacunek mimo bycia zniewieściałym. Tak, to wszystko powoduje u mnie straszny kompleks bycia niemęskim i brak chęci do życia w takim systemie. To smutne, ale prawdziwe. Idealnie pokazuje jak niewiele różnimy się tak naprawdę od zwierząt, mentalnie nie wyszliśmy z jaskiń. Jesteś słabym samcem? Wiedz, że będziesz miał przesrane, codziennie będziesz musiał walczyć o przetrwanie. Będą Cię chcieli zniszczyć, zgnieść, wywalić z puli genowej, bo oni muszą mieć dostęp do koryta, dostęp do wszystkiego. Może gdybym zwierzęciem to już zagryzłby mnie jakiś silniejszy osobnik. Boże, jeśli istniejesz, wiedz, że stworzyłeś wspaniały świat, ale za to te prawa natury i ludzi kompletnie spartaczyłeś. ;) Żeby nie było, nie jestem wyjątkiem. :)

Oj, wyszyły kompleksy, wyszły w drugiej części postu. ;) Rozpisałem się tak w ogóle trochę. Myślę, że pobudziła mnie do myślenia teina w herbacie, którą wypiłem u babci na odjezdne. ;)

Na zakończenie jeszcze smutna wiadomość. Odszedł mój pies, Misiek, po niemal 13 latach. Trudno mi o tym pisać, ale musiałem się tym podzielić.

Pozdrawiam wszystkich czytających. Kocham was jeśli istniejecie. ;) Do napisania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz